niedziela, 23 listopada 2014

Wracam...przynajmniej na chwilę...

Witajcie!
 
Mój blog porósł kurzem, zaginął w otchłani internetowej niepamięci...cóż...
Czas, niestety, jest nieubłagany i pędzi na przód, doba nie jest z gumy. Gdy zamieszczałam ostatni wpis, był początek lata, dzisiaj już przymierzam się pomału do robienia dekoracji świątecznych, zastanawiam, jaki w tym roku będzie nasz świecznik adwentowy...
 
Wróciłam, mam nadzieję, że tym razem nie na krótką chwilę, że uda mi się w miarę regularnie umieszczać wpisy. Dużo się u nas dzieje, wciąż urządzamy i dopieszczamy nasze mieszkanie i bardzo chciałabym bywać tu częściej, by uwieczniać, jak zmienia się nasz dom.
 
Póki co, regularnie podczytuję Wasze blogi, szukam inspiracji, śledzę nowości - choć przyznaję, najczęściej w biegu, w drodze do pracy, w komórce. Może długie jesienno - zimowe wieczory to dobry czas, by wrócić do blogowania? ;-))
 
Tak więc zaczynam od nowa. Również dlatego, że chciałam pokazać Wam migawki z najważniejszego wydarzenia ostatnich tygodni - drugich urodzinek mojej córeczki. Tym dniem żyłyśmy już od dawna, mój mały szkrab już od jakiegoś czasu co wieczór przed zaśnięciem wyliczał, jakich będzie miał gości, z czym będzie tort i jakie będą baloniki ;-))
 
Oczywiście, tematem przewodnim musiały być kropki i kulki - moje dziecko ma całkowitego świra na punkcie wszystkiego co kuliste, począwszy od piłek, poprzez wszelkiego rodzaju kuliste cukierki i ciastka, na kulkach styropianowych kończąc ;-))


 
 
Dlatego, dekoracja naszego mieszkania skupiła się głównie na balonach i honeycombs :))


 
 
A ja, planując ten dzień, z nostalgią wracałam do tych chwil sprzed dwóch lat - do czasu oczekiwania, łóżeczka, które czekało na nowego lokatora, do chwil tuż po porodzie, gdy przytuliłam do piersi malusieńką czarną główkę o zobaczyłam łzy w oczach mojego męża. I do tych dni ponurych i szarych, gdy po raz pierwszy listopad wydał mi się miesiącem pięknym i ciepłym, który minął zdecydowanie za szybko.



 
Dziś mam w domu wygadaną, bystrą dwuletnią pannicę, która wciąż zadziwia mnie nowymi umiejętnościami, swoją wiedzą, trafnością spostrzeżeń. Małego śmieszka gotowego zanosić się aż do czkawki chichotem z byle głupotki i małą złośnicę, walczącą ostro o swoją rację.
 
I tak naprawdę, patrząc na nią, wiem, że jest najpiękniejszym, co nas w życiu spotkało i że bez niej nic się nie liczy. Cała ta pogoń, za karierą, pieniędzmi, czasem jest nieistotna - wystarczy, że czuję obok jej ciepłe ciałko i słyszę, jak na wpół już sennym głosem mówi: "mamusia, przytul się do córki".



 
Kocham Cię, moja córeczko :-*